Młyn Tomaryny
O nas
O nas
Magiczne miejsce na pograniczu Warmii i Mazur
Dobry Zaczyn to siedlisko, który leży jednocześnie na Warmii i Mazurach. Część, na której stoją dom gościny i młyn to Mazury, ale wystarczy zrobić kilka kroków i przejść przez rzekę, by znaleźć się na Warmii! Malownicza Pasłęka, w której dolinie leży nasze siedlisko, opasuje je błękitną wstęgą tworząc przepiękne, sielankowe miejsce zanurzone w naturze, w którym można odpocząć i zapomnieć o bożym świecie. Jesteśmy przekonani, że bliskość natury sprzyja nie tylko relaksowi ale również powrotowi do równowagi i zdrowieniu. Dlatego zachęcamy naszych gości do czerpania z bogactwa natury, korzystania z leśnych kąpieli, morsowania, saunowania, chodzenia boso i kąpieli w rzece.


Młyn Tomaryny jest przeciwieństwem wielkomiejskiego pędu, jest kwintesencją życia slow w zgodzie z rytmami przyrody i z poszanowaniem wszelkich form życia. Nasi goście mogą u nas nie tylko odpocząć, naładować baterie, ale również skorzystać z turnusów i warsztatów prozdrowotnych, dietoterapii, warsztatów kulinarnych, zielarskich i naturoterapii skrojonych na miarę. Naszą misją jest popularyzowanie zdrowego stylu życia zgodnego z rytmem natury oraz naturalnych form terapii. Ania jest dietetyczką i psychoterapeutką, która łączy swoją wiedzę planując warsztaty, wydarzenia i młyńskie menu. Jest też wnuczką młynarzy, a historię naszego młyna i rodziny znajdziecie w zakładce historia. Jacek ogarnia sprawy techniczne i piecze wspaniały młyński chleb na zakwasie. Oboje wielką miłością kochamy psy, szczególnie te bezdomne, bez gromadki których nie wyobrażamy sobie szczęśliwego życia. Zapraszamy do nas na sielski odpoczynek zarówno grupy jogowe, rozwojowe, jak i gości indywidualnych.
Nasza Historia
Nie wierzycie w przeznaczenie?
Przeczytajcie…
To musiało się tak skończyć.
Mój dziadek miał w czasie wojny młyn w środku lasu nad Pasłęką w Płoskini. Po wojnie kupił drugi – w Płośnicy, i to tam właśnie spędziłam swoje dzieciństwo. Przez wiele lat mieszkałam na ul. Młyńskiej, pisałam pracę magisterską o George Eliot i jej „Młynie nad Flossą”, wolę raczej nadmiar, ruch i młyn niż święty spokój. Nie upatruję więc przypadku w tym, że kiedy pewnego marcowego dnia zobaczyliśmy z Jackiem młyn na sprzedaż, dosłownie usiedliśmy z zachwytu i wrażenia, a 3 dni później …byliśmy już jego właścicielami. Pomimo, że właściwie był już sprzedany, pomimo, że potem pojawił się tajemniczy kupiec gotów przebić naszą ofertę i odkupić go z dużą przebitką, wiedzieliśmy, że Młyn Tomaryny czekał właśnie na nas. Bo czasem tak jest – widzisz po raz pierwszy kawałek pola, drzewa, las i decydujesz – to moje miejsce na ziemi.
Moja babcia, gdyby żyła, miałaby dziś 99 lat, a dziadek 105.
Prawie 40 lat temu na jej gofry z jagodami schodziło się do młyna pół wsi, a ona cierpliwie piekła kolejne porcje, po które bez końca wyciągaliśmy umorusane dziecięce dłonie. Mąki było pod dostatkiem – właściwie codziennie jedliśmy kluski na mleku, chrupiący chleb z domowym twarogiem i pomidorami, i o zgrozo – cukrem, naleśniki, owocowe drożdżówki lub gofry właśnie. Kolacje jadaliśmy w przeszklonej werandzie, a zachodzące słońce migotało w kolorowych szybkach i karafkach, pod sufitem bzyczały muchy. Wieczorem resztki jedzenia rozrzucałam kurom w kurniku, nic się nie marnowało.

Po babci odziedziczyłam temperament, zamiłowanie do przekleństw…
… (jebał to pies było jej ulubionym), miłość do lasu i zwierząt. Po podwórku zawsze biegał jakiś Puszek czy Muszka, kury wchodziły na werandę, a w owocowym sadzie rezydowała sarna Basia, która przybiegała tylko do niej na karmienie prosto z butelki. Podobno robiła jedną porcję dla mnie, drugą dla niej.
Nauczyła mnie jeździć na rowerze bez bocznych kółek i zawsze uważała, że to ok jeśli dziewczynka od zabawy lalkami woli chodzenie po drzewach w sadzie, a zamiast lakierek wybiera trampki. Dzięki temu moje dzieciństwo miało wiatr we włosach, chude posiniaczone nogi i szelmowski uśmiech. Z dziadkiem stanowili przykład pary, która w ogień by za sobą skoczyła. Kłócili się krótko ale ogniście, najbardziej cierpiała zastawa stołowa, a potem leżeli w łóżku trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy jak nastolatki.

Mój dziadek był człowiekiem renesansu.
W dzień mielił mąkę, wracał w mącznych ubraniach z młyna, otrzepywał przed domem marynarkę i wtedy unosił się nad nim na chwilę biały magiczny obłok. Jadł obiad, by już za chwilę grać na mandolinie, akordeonie albo w baśkę. To po nim odziedziczyłam miłość do literatury – czytał kilka książek na tydzień, co kilka dni pędziłam więc na rowerze do wiejskiej biblioteki po kolejną dostawę. Na poczekaniu wymyślał baśnie i bajki, po których zasypiałam i wtedy śniły mi się krasnoludki i Tomcio Paluchy. To on kupił mi pierwszą torebkę i woził latem nad rzekę albo jezioro. Kiedy miałam kilka lat poleciał do swojego brata do Ameryki. Tak się kiedyś mówiło, nie do Stanów, a do Ameryki. Przywiózł stamtąd kolorowe polaroidy, które oglądaliśmy bez końca i opowieści, że w Ameryce można kupić w piekarni kilkadziesiąt rodzajów chleba i bułek. Nie mogliśmy się nadziwić temu zbytkowi, przecież żyliśmy w czasach kiedy chleb to był chleb, a bułka była bułką.
60 lat temu mieszkali w młynie nad rzeką.
Teraz historia zatacza koło: nasz młyn łączy z ich młynem ta sama rzeka – Pasłęka. Kiedy o tym myślę, mam ciarki. Mam nadzieję, że w jakiś sposób widzą, że próbujemy stworzyć piękne, przyjazne miejsce, że pracujemy na to z równym zapałem jak oni. Mam nadzieję, że podobałaby im się nazwa Dobry Zaczyn – bo nasze miejsce powinno kojarzyć się tak dobrze jak świeży, chrupiący, pachnący ogniem chleb.
I żeby można tu było odpocząć i …zacząć od nowa.

Zapraszamy Was do nas…
Nasze siedlisko można wynająć w całości na wyłączność, albo zatrzymać się w jednym z naszych przytulnych pokoi, spróbować naszej kuchni, pomoczyć nogi w Pasłęce wśród szumu drzew i rzeki…
Ania i Jacek
SIEDLISKO
Młyn Tomaryny
Adres
Tomaryny 26, 11-036 Tomaryny